poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział pierwszy

    Nikt nie chciałby takiego losu, jaki życie zmalowało właśnie jej. Nikt nie byłby w stanie wytrzymać tak długo, jak wytrzymała ona. Z tymi wszystkimi problemami i niebezpieczeństwami na głowie... To naprawdę uporczywe.
    Otworzyła nagle oczy, kiedy za oknem rozbrzmiał donośny grzmot. Usłyszała, jak kilka osób w sali gwałtownie wciąga powietrze i podrywa głowy w kierunku okien. Ze zdezorientowaniem skupiła spojrzenie na leżącym przed nią teście z chemii. Nigdy nie lubiła tego przedmiotu, więc właśnie dlatego wybrała naukę w kierunku artystycznym. To, że ma "korepetytora" tego nie zmienia. Chemia - podobnie jak cała reszta nauk ścisłych - zawsze będzie dla niej niczym czarna magia. Po prostu w jej myśleniu są one nudnie i zupełnie niepotrzebne. No bo na co przyda jej się w życiu pierwiastek pi albo informacja, że światło biegnie tylko po linii prostej. Przecież na egzaminach do uniwersytetu artystycznego nie będą o to pytać. Wzrok dziewczyny przesunął się na szybę po lewej stronie od ławki. Po szkle spływały krople deszczy, wydawało się, że urządzały wyścigi. Kiedy była młodsza zawsze się tym ekscytowała, jak to na małe dziecko przystało. Ekscytacja wszystkimi i wszystkim wokół.
    Jednak szybko się to skończyło.
    Nawet teraz, mając na karku te dziewiętnaście lat uważała, że nigdy nie była prawdziwą, normalną nastolatką, a jej dzieciństwo skończyło się szybciej, niż się zaczęło. Nigdy nie mogła pozwolić sobie na chodzenie po mieście do późna, czy też "potajemne" spotykanie się z chłopakiem. Zbyt wiele w życiu ją spotkało, a plątanie się w środku nocy po ciemnych uliczkach Nowego Jorku przywodzi jej tylko złe wspomnienia, których za wszelką cenę starała się unikać. Jako osiemnastolatka stała się "głową rodziny", mimo faktu, że nigdy nie chciała takowej założyć. Matka Ciary - Anastazja - została wciągnięta do Kruków, jednocześnie zrzucając widmo podobnego losu na swoją najmłodszą córkę, Genevieve. Ciara nie musiała się martwić, że Kruki przyjdą po nią - była czystą, z którymi czarno-skrzydlaci nie chcą mieć nic wspólnego. Uważają, że Czyści to nieudany eksperyment naukowy lub też coś w jego rodzaju. Jednak jedenastoletnia Genevieve miała dar, którego pożądają Kruki. Dlatego właśnie jest ona dla nich tak cenna i bez niej, szanse za zwycięstwo Upadłych jest bliskie zera.
    Ale wróćmy do rzeczywistości.
    Jej słowotok myślowy został przerwany przez donośny dzwonek szkolny. Ze zrezygnowanym jękiem oddała nauczycielowi prawie pustą kartkę, a długopis schowała do kieszeni dżinsów. Kątek oka dostrzegła obserwującego ją chłopaka. Gdyby była w lepszym nastroju, zapewne odwróciłaby się w jego stronę i uśmiechnęła miło. Teraz jednak chciała opuścić to miejsce i mieć nadzieję, że jakimś cudem zaliczy egzaminy końcowe. Chwyciła pasek torby leżącej na ziemi i niemalże ciągnąc ją za sobą, opuściła salę chemiczną.
    - No i jak? - usłyszała po chwili, a głos jej przyjaciela sprawił, że jakaś jej część zaczęła się uspokajać i zachowywać normalnie. Prawda była jednak taka, że w tej chwili była zbyt zdenerwowana i zmęczona, by być normalną dziewczyną. Westchnęła krótko na pytanie Sama i z niepewnością spojrzała na niego z dołu. - Znowu nic nie napisałaś? - zgadywał z krótkim jękiem przegranej osoby. Ciara tylko skinęła krótko głową, potwierdzając jego słowa. - Jutro piszemy matmę. Jak ty chcesz zdać te egzaminy, co? - spytał, opierając rękę na biodrze. Czuła jego wzrok pełznący po niej i mierzący każdy milimetr jej ciała.
    - Oj, no przecież wiem. - mruknęła, odbijając się nogą od ściany. Zaczęła iść dalej korytarzem, ale po chwili usłyszała, jak chłopak do niej dołącza. Spojrzała na niego. Czarne, ułożone w artystycznym nieładzie włosy znowu przysłaniały ciemne oczy nastolatka. Był wyższy od niej o półtorej głowy, dlatego byłby dobrym graczem szkolnej drużyny siatkarskiej. Wiedziała jednak, że nawet siłą nie zaciągnie się go na boisko. Widziała jak poprawił kujonki leżące na nosie i tylko przyciągające uwagę. Był przystojny, owszem, i twierdziło tak bardzo dużo dziewczyn. Lecz dla Ciary, Sam był tylko przyjacielem, którego wsparcia tak bardzo potrzebowała w życiu.
    - Więc po południu też do ciebie przyjdę. I po jutrze. I w następny dzień... - powiedział zdecydowanym głosem, wywołując tym samym żałosny jęk Ciary. Usłyszała śmiech chłopaka, a później jego silne, ciepłe ramię obejmujące ją przyjacielsko. - Żartuję. Odwiozę cię do domu i zostawię w spokoju. - poprawił się po chwili, kiedy dziewczyna pchnęła drzwi wyjściowe ze szkoły. Uderzył ją chłodny podmuch wiatru, który jednocześnie w jakiś sposób ją ożywił.
    - Wiesz... Chyba jednak wolę się dzisiaj pouczyć. - rzuciła, wzruszając ramionami. Od razu oczami wyobraźni dostrzegła, jak Sam automatycznie się zatrzymuje i patrzy na nią niczym na wariatkę. Odwróciwszy się, zobaczyła identyczny obraz, tyle, że w rzeczywistości. Uśmiechnęła się tylko niewinnie i pociągnęła go za łokieć w kierunku parkingu. - Muszę się zająć czymś bardziej... Przyziemnym, żeby przestać myśleć. - wyjaśniła szybko, a wyraz twarzy czarnowłosego wrócił do normalności.
    - To wszystko zmienia. - mruknął tylko niezbyt głośno, drapiąc się po karku. Ciara wszystko mu powiedziała. O Czystych, o wojnie między Białymi a Krukami, o tym, że Genevieve grozi niebezpieczeństwo ze strony tych drugich. Ufała mu na tyle by wiedzieć, że nikomu się nie wygada i wesprze ją jak tylko będzie potrafił. Za to właśnie go lubiła. Takich przyjaciół to tylko ze świecą szukać. Często jej pomagał, jednocześnie dawał korepetycje ze wszystkich przedmiotów ścisłych, z którymi nie dawała sobie rady... Jednak i tym razem nie udało mu się nauczyć jej chemii.
    Poczuła, jak nagle Sam odciąga ją na bok
    - Ciara, słuchasz mnie? - jęknął żałośnie, skręcając ostro w lewo, przez co dziewczynie zakręciło się nieco w głowie. - Prawie wpadłabyś pod auto. Naprawdę chcesz tak zginąć? - dodał, kręcąc głową. Przydługie kosmyki jego włosów zaczęły kołysać się na boki pod wpływem tego ruchu. Nie chcąc, żeby jej głos zabrzmiał źle, po prostu pokręciła przecząco głową. Wiedziała, że chłopak ma rację. Wpadka Czystej pod samochód i - nie daj Boże! - śmierć od tego, na pewno wprawiłaby Kruki w atak śmiechu. Kto jak kto, ale Ciara nie chciała in dawać tej chorej satysfakcji.
    Dobiegł do niej brzęczący odgłos kluczyków do auta, a później dźwięk zdejmowanej blokady ze wszystkich czterech drzwi. Pociągnęła klamkę srebrnego audi i wsiadła do środka, od razu zapadając się w skórzaną, czarną tapicerkę siedzenia. Sam zamknął za nią drzwi od strony pasażera, a kiedy jej torba wylądowała na tyłach auta, przymknęła powieki i napawała się ciszą. Wiedziała doskonale, ile to auto znaczyło dla Sama. Dostał je od ojca na osiemnastkę, i od tamtej pory zamiast wozić się do szkoły obskurnym autobusem, mają własny środek transportu. Ją nie było stać na jakikolwiek dobry samochód, ani na jego utrzymanie. Dlatego chłopak bez skrupułów zaoferował się, że będzie ją woził i odprowadzał - z drzwi do drzwi. Mieli prawie każdą lekcję razem, dlatego nic nie przeszkadzało mu w tym, by jej pilnować. Tylko zajęcia dodatkowe mieli osobno, bo Sam zamiast zajęć artystycznych wybrał technologię. To była jedna, jedyna godzina w dniu, kiedy Ciara nie była pod naciskiem jego spojrzenia.
    Usłyszała, jak chłopak otwiera drzwi, wrzuca plecak na tylne siedzenia i wkłada kluczyk do stacyjki. Nie przekręcił go jednak, a dziewczyna zaczęła czuć na sobie jego wzrok.
    - Wszystko gra? - spytał cicho, z wyraźną troską w głosie. Brunetka kilka sekund siedziała w bezruchu. Co miała mu powiedzieć? Tak, wszystko gra, ale martwię się o wojnę Białych z Krukami i o to, że moja młodsza siostra jest numerem jeden na ich liście rzeczy do zdobycia? Może i powiedziałaby prawdę, ale to brzmiałoby absurdalnie, przynajmniej dla kogoś trzeciego. Dlatego też przykleiła na twarz sztuczny uśmiech i odwróciła się w jego stronę.
    - Tak, wszystko okej. - odpowiedziała cicho, ale jej głos zdradzał stres, zmartwienie i zmęczenie. Domyśliła się, że chłopak nie chciał drążyć, bo skinął tylko głową, po czym odpalił silnik i skupił się na drodze. Nie chciała go ranić w jakikolwiek sposób. Chciała być z nim szczera, jak z nikim innym nie mogła. Podejrzewała jednak, że przyjaźń z jej strony może nie wyglądać tak samo dla niego. Widziała to czasami, nadmierną troskę o nią i Genevieve, uczucie do Ciary, zbyt duże, by nadal było tylko przyjaźnią i koleżeńską pomocą.
    Westchnęła ciężko do własnych myśli. Powinna przestać się zamartwiać o byle co. Powinna zająć się nauką i zaliczyć rok. Jakkolwiek, ale zaliczyć. Oparła skroń o chłodną szybę auta, obserwując zlewający się w jedno krajobraz.


                                                                                                                                    
I tak o to dzielę się z Wami pierwszym rozdziałem.
Irlandzki dodaje weny, dzięki czemu macie go już dzisiaj, a nie w sobotę, jak zapowiadałam ;)
Końcówka... Taka bez ładu i składu, przynajmniej moim zdaniem. Mogło wyjść zdecydowanie lepiej, aczkolwiek jest już późno, a mnie dopadła wena i po prostu MUSIAŁAM dokończyć rozdział ^^
Jeśli znajdzie ktoś jakieś błędy - bardzo proszę o wypisanie mi ich wszystkich. To naprawdę pomaga, przez co także dziękuję Elif za wypisanie mi błędów z prologu :)
PS. Jeśli ktokolwiek wie, jak robić równe akapity na bloggerze, byłabym wdzięczna za pomoc :)